Jeśli potwierdzą się podejrzenia, że senator Krzysztof Brejza był podczas kampanii wyborczych 2019 roku inwigilowany przez polskie służby na polityczne zlecenie, zyskamy jasność, że obóz władzy próbował nielegalnie wpłynąć na wyniki wyborów
Donald Trump powiedział we wtorek wieczorem (czasu wschodnioamerykańskiego), że padł ofiarą "ingerencji w proces wyborczy" i zaatakował nowojorskiego prokuratora Alvina Bragga za postawienie
TVN24 PAP. Ubiegający się o reelekcję prezydent USA Donald Trump przekonywał na konferencji prasowej, że dochodzi do nieprawidłowości podczas zliczania głosów. - Będzie bardzo dużo
Vay Tiền Nhanh.
W tych wyborach prezydenckich stawka jest wyjątkowo wysoka, a napięcie już dawno sięgnęło zenitu Według wielu Amerykanów te wybory zdecydują nie tylko o losach ich kraju, ale i o globalnej pozycji Stanów Zjednoczonych. Zwolennicy Bidena mają nadzieję, że po jego wygranej USA zrehabilitują się w oczach społeczności międzynarodowej Demokraci mają jednak sporą traumę po niespodziewanej – przez nich – przegranej w 2016 roku Republikanie stoją twardo za Trumpem i straszą, że jeśli ten przegra, Ameryka pogrąży się w totalnym chaosie Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Donald Trump walczący o reelekcję oraz Joe Biden, człowiek, który chce sprawić, by były biznesmen i gwiazda reality show, zakończył swoją burzliwą, obfitującą w skandale karierę polityczną po czterech latach, już w tym momencie walczą ze sobą o głosy Amerykanów. Wybory odbędą się 3 listopada, ale w niektórych stanach głosowanie korespondencyjne już wystartowało. Na niecały miesiąc przed wyborami Trump jest odizolowany w Białym Domu z powodu koronawirusa, którym zarażonych jest też kilkunastu jego współpracowników, w tym rzecznik prasowa oraz najbliżsi doradcy oraz pracownicy spoza administracji zatrudnieni w Białym Domu. Według wyliczeń amerykańskiej prasy to łącznie ok. 30 osób. Demokraci mają traumę po poprzednich wyborach W sondażach Joe Biden ma od miesięcy przewagę nad Trumpem. Nawet o kilka punktów procentowych większą niż miała na tym etapie Hillary Clinton. Pamiętajmy, że w drodze do Białego Domu kluczowe są wygrane w tzw. swing states. W tym roku za decydujące o prezydenturze uznaje się Florydę, Michigan, Ohio, Wisconsin i Pensylwanię. We wszystkich tych stanach lekkim faworytem bukmacherów oraz większości sondaży jest Joe Biden. Mimo to demokraci nie otwierają szampana i wcale nie są przekonani, że wygraną mają w kieszeni. Wybory z 2016 roku wciąż pozostają dla nich traumą. Pokazały, że można wystawić kandydatkę z ogromnym doświadczeniem i zapleczem politycznym, wygrywać w sondażach, zdobyć więcej głosów obywateli, a mimo to przegrać wybory (przypomnijmy, że Clinton – choć zdobyła o 2,9 mln głosów więcej niż Trump, to przegrała starcie o głosy elektorskie, a system wyborczy w USA powoduje, że to one są najważniejsze; demokratka zdobyła 227 głosów elektorów, a Trump 304). Czytaj także w BUSINESS INSIDER Ta kampania i te wybory są wyjątkowe z kilku powodów. Po pierwsze: cały świat, w tym Stany Zjednoczone, walczy z epidemią, która zdarza się raz na sto lat. W dodatku jednym z zakażonych – na miesiąc przed wyborami – okazał się prezydent ubiegający się o reelekcję. Prezydent, który od miesięcy bagatelizował fatalną sytuację swojego kraju i robił wszystko, by w kampanii ten niewygodny dla siebie temat zamieść pod dywan, został zarażony, a następnie trafił na trzy dni do szpitala. Epidemia, ponad 200 tysięcy zgonów w USA i porażki w walce z koronawirusem stały się znów tematem numerem jeden. Zaplanowane wcześniej aktywności Trumpa zostały wstrzymane, a na kampanijny szlak został rzucony wiceprezydent Mike Pence. Nie wiadomo, czy Donald Trump w kolejnych tygodniach pojawi się na tak uwielbianych przez niego wiecach. Ponadto druga debata prezydencka między Donaldem Trumpem i Joe Bidenem, pierwotnie zaplanowana na 15 października, została odwołana. Cała kampania odbiega od tego, do czego przyzwyczajeni są Amerykanie. Rywal Trumpa – Joe Biden – przez wiele miesięcy prowadził ją głównie online, za co był non stop atakowany przez republikanów. Udzielał wywiadów, kontaktował się z wyborcami i współpracownikami ze swojego domu, ale nie organizował wieców, a teraz – jeśli spotyka się z wyborcami – to nadal w reżimie sanitarnym, w niewielkich grupach, z zachowaniem fizycznej odległości i zawsze w maskach. | Alex Wong / Staff / Getty Images | Drew Angerer / Staff / Getty Images To duży kontrast w porównaniu do wieców Donalda Trumpa, które były (do momentu, w którym Trump je organizował) liczne. Ale i republikanie zmienili nieco podejście w ostatnim czasie. Jeszcze w połowie września jeden z wieców został zorganizowany w zamkniętej hali, ale ostatnio obywały się one głównie na powietrzu. | Stephen Maturen / Stringer / Getty Images Prezydenckie kampanie wyborcze w USA zazwyczaj wyglądają inaczej – obaj kandydaci organizują wielkie wiece, będące prawdziwymi politycznymi spektaklami. Spotykają się z ludźmi, pozują do zdjęć, ściskają wyciągnięte dłonie i tulą dzieci, z którymi na spotkania przychodzą wyborcy. Ich wolontariusze w tym czasie chodzą od domu do domu, pukając w drzwi potencjalnych wyborców i namawiają ich do oddania głosów na swojego kandydata. Epidemia to znacząco ograniczyła. Republikanie przeciw Trumpowi Kolejna kwestia, która odróżnia te wybory od innych, to fakt, że Donald Trump nie walczy w nich jedynie z przeciwnikami z drugiej strony politycznej barykady. Kampanię przeciw jego reelekcji prowadzi też grupa republikanów, która już w poprzednich wyborach nie wyobrażała sobie Trumpa na stanowisku prezydenta. Wymierzona w niego kampania ich autorstwa jest zacięta, intensywna, ostra. Jedną z najbardziej rozpoznawalnych – choć nie jedyną – grupą republikańskich przeciwników reelekcji jest Project Lincoln. Ta grupa, złożona z dyrektora kampanii wyborczej George Busha oraz specjalisty od komunikacji i PR-u, który pracował z Arnoldem Schwarzeneggerem i Johnem McCainem, masowo wręcz tworzy negatywne reklamy uderzające w Trumpa, przedstawiające jego prezydenturę jako całkowitą porażkę, a jego samego jako człowieka słabego, nieuczciwego, skorumpowanego, niegodnego najwyższego stanowiska kraju. Republikanie z Projektu Lincoln wydają się nie mieć żadnych zahamowań i w przeciwieństwie do oficjalnej kampanii prowadzonej przez sztab Bidena, nie są ograniczeni żadnym decorum. Krytykują, punktują, a czasem kpią, jak tutaj: "To będzie oszustwo, jakiego nie widzieliście" W tym roku na większą skalę niż zwykle Amerykanie dostają też możliwość oddania głosu korespondencyjnie – po otrzymaniu karty do głosowania mogą wysłać ją przed 3 listopada pocztą lub oddać w specjalnych punktach. Oczywiście mają też możliwość oddania głosu tradycyjnie w lokalach wyborczych 3 listopada. Zasady głosowania różnią się w poszczególnych stanach. W wielu głos można oddać wcześnie, przed oficjalnym i ostatecznym dniem wyborów. W tym roku jest to o tyle ważne, że jest to forma pozwalająca na udział w wyborach osobom z grup ryzyka i wszystkim tym, które chcą zminimalizować ryzyko zarażenia się wirusem. | Caroline Brehman / Getty Images Jednak rozszerzenie możliwości oddania głosu korespondencyjnie zdecydowanie nie podoba się Donaldowi Trumpowi. Od wielu miesięcy twierdzi on, że takie głosowanie w większej skali zwiększa ryzyko manipulacji i sfałszowania wyników wyborów. Więcej – prezydent walczący o reelekcję uważa, że tegoroczne wybory będą najbardziej skorumpowanymi w amerykańskiej historii. Nie chce zapewnić, że gdyby je przegrał, uzna ten wynik i pozwoli na spokojne przekazanie władzy swojemu politycznemu konkurentowi. "To będzie oszustwo na skalę, jakiej nigdy nie widzieliście", "To będzie najbrudniejsza walka ze wszystkich", "Szykuje się wyborcza porażka naszych czasów. Karty do głosowania wysyłane pocztą doprowadzą do tego, że wybory będą sfałszowane", "Miliony kart do głosowania (wysyłanych pocztą) zostanie wydrukowanych przez obce kraje. To będzie skandal naszych czasów" – to tylko kilka wypowiedzi z ostatnich tygodni i miesięcy, które wygłosił lub opublikował na Twitterze Donald Trump. Podczas pierwszej debaty prezydenckiej, zapytany o to, czy zaakceptuje rezultat wyborów niezależnie od tego, kto je wygra, nie potrafił tego zagwarantować. Komentatorzy za oceanem, zastanawiają się, czy faktycznie chce w Sądzie Najwyższym powalczyć o wynik w sytuacji, gdy dostanie mniej głosów, czy jedynie wysyła sygnały o niemal pewnym oszustwie, by po ewentualnej przegranej móc przekonywać własnych wyborców, że odniósł porażkę wyłącznie dlatego, że cały proces był nieuczciwy. W takiej oto atmosferze odbędą się te wybory. Donald Trump robi wiele, by zasiać niepewność co do samego głosowania oraz jego wyniku, czym dodatkowo podgrzewa i tak rozgrzaną do granic możliwości atmosferę. Namawia np. swoich zwolenników, by w dniu wyborów wystąpili w roli samozwańczych obserwatorów i mieli oko na to, co dzieje się w lokalach wyborczych. "Zachęcam ich, by szli do lokali i obserwowali bardzo uważnie. Nalegam, by to robili" – powiedział prezydent w czasie debaty, zapytany przez prowadzącego, czy namówi popierających go ludzi to tego, by zachowali spokój na czas oddawania i liczenia głosów i nie prowokowali zamieszek. I tu warto spojrzeć na kontekst, w jakim padła ta wypowiedź. W latach 80. sąd zakazał sięgania po metody onieśmielania czy zastraszania wyborców, w tym angażowania obserwatorów mających przy sobie broń. Wydał z tej okazji specjalny dekret po tym, jak z inicjatywy republikanów do takiej sytuacji doszło w stanie New Jersey podczas wyborów na gubernatora stanu. Jednak ów dekret utracił moc dwa lata temu i w 2020 r. żadna ze stron nie musi się już do niego stosować. Stany Zjednoczone – jak wiele krajów demokratycznych – akceptują oczywiście obserwatorów wyborów, tę kwestię regulują odpowiednie przepisy, różniące się nieco w zależności od stanu. Mało tego, w dniu wyborów zwolennicy obu kandydatów mogą przebywać przed lokalami wyborczymi z transparentami czy banerami – jak blisko i jakie aktywności są dopuszczalne, to też regulują stanowe przepisy. Gdy oddanie głosu nie jest łatwe, o błędy nietrudno Przy temacie głosowania warto nadmienić, że Amerykańskie procedury wyborcze wcale nie ułatwiają udziału w wyborach. Sposób ich organizacji również, a tu znów trzeba pamiętać, że każdy stan ma własne zasady. Wybory odbywają się zawsze w pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada, zatem każdy, kto chce oddać głos, musi to zrobić przed pracą, po niej lub wziąć z tej okazji urlop. W wielu miejscach długie kolejki przed lokalami to standard. Każdy, kto chce zagłosować, musi się uprzednio zarejestrować, nie można po prostu pojawić się w lokalu i zażądać karty do głosowania (rejestracji wymagają wszystkie stany oprócz Dakoty Północnej). Czas na zarejestrowanie różni się w zależności od stanu – w niektórych można to zrobić najpóźniej na miesiąc przed wyborami, w innych najpóźniej na 15 dni przed. | Joe Raedle / Getty Images Różne są też zasady głosowania korespondencyjnego i tutaj dochodzimy do sedna sprawy – ponieważ system jest skomplikowany, a nawet mały błąd popełniony na którymś etapie procedury (zamawiania karty do głosowania, wypełniania jej, dotrzymania terminów, oddania) może sprawić, że część głosów zostanie odrzucona z powodów formalnych – a więc nie wszystkie zostaną policzone i uznane za ważne – może to nasilić protesty. Przerabialiśmy to w Polsce przy wyborach czerwcowych, w których Polacy również mogli głosować korespondencyjnie. Przy tak ogromnym przedsięwzięciu, jakim są wybory, zdarzają się pomyłki i błędy, które wcale nie muszą świadczyć o złych intencjach czy wręcz celowej próbie ich zafałszowania. Ale jeśli się przytrafią, to można je wykorzystać do walki politycznej lub do głoszenia teorii o oszustwie wyborczym. W Stanach Zjednoczonych od lat obywatele mają możliwość głosowania korespondencyjnego, to długa tradycja sięgająca wojny secesyjnej. W tym roku – z powodu epidemii – takie głosowanie odbywa się na znacznie większą skalę | Mario Tama / Getty Images Z głosowaniem korespondencyjnym wiąże się też jeszcze jedna – kluczowa kwestia – Amerykanie nie poznają wyniku starcia Trump-Biden w dniu wyborów. Z powodów wspomnianych wyżej – w różnych stanach obowiązują różne zasady oddawania głosów i ich liczenia. Na Florydzie na przykład – kluczowym stanie, jeśli chodzi o wynik – tamtejsze prawo daje lokalnym urzędnikom organizującym wybory kilka dni na policzenie głosów i poinformowanie o wyniku oraz ewentualne wyjaśnienie wątpliwości wyborców. Ostateczne wyniki Floryda musi znać maksymalnie 12. dnia po wyborach. Bardzo mało prawdopodobne jest jednak, by temu stanowi liczenie głosów zajęło aż tak długo, władze zapewniają, że zrobią to sprawnie i żadnych opóźnień nie będzie. Tamtejsze prawo zezwala na rozpoczęcie liczenia głosów korespondencyjnych jeszcze przed dniem wyborów i zapewne tak się stanie, ale trzeba wziąć pod uwagę, że ponad 5 milionów mieszkańców tego stanu zgłosiło chęć głosowania na odległość. Do wariantu, w którym wyniki wyborów nie są znane 3 listopada, przygotowują się stacje telewizyjne i sztaby kandydatów, ale amerykańscy wyborcy nie są do takiej sytuacji przyzwyczajeni. Jeśli wygra Donald Trump, nie nastąpi nic niestandardowego – Joe Biden zapowiedział, że uzna wynik wyborów. Jeśli jednak Trump przegra, okres po wyborach aż do stycznia 2021 roku, gdy zaprzysiężony powinien być nowy mieszkaniec Białego Domu, może być bardzo gorący.
Większość spośród 50 amerykańskich stanów oraz dystryktu Kolumbii konsekwentnie opowiada się po stronie Republikanów lub Demokratów. Wyjątkiem są „stany niezdecydowane”, o które kandydaci toczą zazwyczaj największą walkę. W tym roku jest ich wyjątkowo dużo. Zachodnie stany (np. Kalifornia, Oregon), a także północno-wschodnie wybrzeże (przede wszystkim Nowy Jork), to bastiony Demokratów. Za Republikanami opowiadają się natomiast mieszkańcy większości stanów środkowej części kraju, w tym Montany, Kansas, Luizjany, Missisipi, Oklahomy czy Utah. Czym są swing states? Oprócz „zdecydowanych” stanów są jednak także swing states, w których wygrana Demokraty lub Republikanina nie jest z góry przesądzona. Swing states w odróżnieniu od bastionów partyjnych mają populację wyborców, którzy są wyraźnie podzieleni politycznie. Zwycięstwo w „stanach wahających się” zazwyczaj zapewnia wygraną w wyborach prezydenckich. Niezdecydowane stany często zwane są także „fioletowymi” (ang. „purple states”), od nazwy koloru, który powstaje poprzez zmieszanie czerwieni z błękitem (kolorów partii Republikańskiej oraz Demokratycznej), a także jako „battleground states”, czyli stany, będące polem walki. Skąd się wzięły „niezdecydowane” stany? Występowanie swing states wynika bezpośrednio z systemu głosowania w Stanach Zjednoczonych. Wybory w USA są pośrednie, a nie bezpośrednie jak np. w Polsce. Oznacza to, że to nie idący do urn wyborcy bezpośrednio wybierają głowę państwa, a robi to w ich imieniu inne ciało. W przypadku Stanów Zjednoczonych jest to Kolegium Elektorskie. Wyborcy głosują na elektorów. Wiedzą jednak, którego kandydata dany elektor będzie popierał. Ekspert waszyngtońskiego think-tanku Brookings Institution John Hudak wskazuje, że początek ogromnemu znaczeniu stanów w amerykańskim systemie dały wybory w 1800 r., gdy o prezydencki fotel ostro rywalizowali Aaron Burr i Thomas Jefferson. Jak wyjaśnia Hudak, od tego czasu poszczególne stany zaczęły przywiązywać szczególną uwagę do skrupulatnego i wolnego od pomyłek czy fałszerstw procesu zbierania i liczenia głosów. „Z czasem wiedziano już, za kim opowiadają się w danych wyborach mieszkańcy poszczególnych stanów, co doprowadziło do zaostrzenia rywalizacji (kandydatów o głosy w tych stanach – red.)”, mówi ekspert. David Schultz, jeden z redaktorów książki „Presidential Swing States”, tłumaczy, że tradycja „wahających się” stanów sięga korzeniami lat 60. XIX wieku, a jej początki związane są z kwestią niewolnictwa i wybuchem wojny secesyjnej (1861-1865). Zjawisko swing states Schultz łączy z powstaniem Partii Republikańskiej w 1854 r. w Wisconsin, która szybko zyskała zwolenników w regionie Środkowego Zachodu (ang. Midwest). Republikanie stanowczo opowiadali się przeciwko niewolnictwu, choć początkowo nie nawoływali do zniesienia go w południowych stanach. W wyborach prezydenckich w 1860 r. Republikanie wystawili jako kandydata Abrahama Lincolna (który zresztą wygrał tamto głosowanie). „Północne stany głosowały na Lincolna, zaś południowe – na kandydata demokratycznego. Języczkiem u wagi okazały się więc takie stany jak Ohio”, które nie były jednoznacznie za żadnym z pretendentów , wskazuje Schultz. Jak dodaje, „żaden Republikanin nie wygrał wyborów bez zwycięstwa w Ohio”. Choć samo zjawisko jest właściwie tak stare, jak samo Kolegium Elektorów, to nazwa swing states pojawiła się w amerykańskim słowniku wyborczym dużo później, a mianowicie w 1936 r. Termin ten został po raz pierwszy użyty przez „New York Timesa” w kontekście walki Franklina Delano Roosevelta o głosy w zachodnich stanach. Mimo to ogromne zainteresowanie mediów sytuacją w swing states przyszło dopiero wraz z XXI wiekiem. Jakie czynniki wpływają na kształtowanie się swing states? Jedną z przyczyn występowania „wahających się” stanów jest migracja wewnętrzna. Choć jest to duże uproszczenie, to miejscy wyborcy na ogół częściej popierają Demokratów, zaś mieszkańcy terenów wiejskich chętniej opowiadają się za kandydatami republikańskimi. Wraz z migracją, np. przenoszeniem się mieszkańców miast do mniejszych ośrodków, preferencje w danych stanach się zmieniają. Inny czynnik to proces pogłębiania się różnic ideologicznych pomiędzy dwiema partiami, który rozpoczął się ok. 2000 r. „Do końca lat 80. można było zaobserwować sporą liczbę liberalnych Republikanów na północy kraju, jak również konserwatywnych Demokratów w stanach południowych”, mówi Hudak. „Pogłębiając się przepaść ideologiczna między partiami może mieć wpływ na to, czy dany stan pozostanie niezdecydowany”, wyjaśnia. Duży wpływ na wyniki wyborów mają stany zamieszkiwane w większości przez wyborców o umiarkowanych poglądach. Tam różnice w poparciu dla Republikanów i Demokratów są dużo mniejsze, a co za tym idzie, znacznie trudniej jest przewidzieć, za kim opowiedzą się te stany w danych wyborach. Hudak jako przykłady wskazuje Maine i New Hampshire, gdzie jak zaznacza, „występuje spora przewaga wyborców umiarkowanych i myślących niezależnie”. „To właśnie ci wyborcy napędzają rywalizację między obiema partiami”, podkreśla. Eksperci są zgodni, że w tegorocznych wyborach niezdecydowanych stanów będzie wyjątkowo dużo. Jako tegoroczne swing states wskazuje się aż 14 stanów Arizonę, Florydę, Georgię, Iowę, Maine, Michigan, Minnesotę, Nebraskę, Nevadę, New Hampshire, Karolinę Północną, Ohio, Pensylwanię, Teksas i Wisconsin. Poniżej prezentujemy najważniejsze swing states w wyborach prezydenckich w USA w 2020 r.
proces wyborczy w usa