Verified Purchase. is the word for Perfect Strangers, Deep Purple's big reunion album from 1984, with the classic MK2 lineup. It was the perfect reply to Zeppelin's "In Through The Outdoor" of '79. Perfect Strangers could be one of their best works. If not, it's certainly their most rounded, at least until 2005`s Rapture of the Deep. This brilliant piece takes a look at Deep Purple' 1984 Perfect Strangers reunion as seen on Canadian TV. It features interviews with the band and the origin Publisher Hal Leonard. Product ID 176902. Instruments Keyboard Organ. Piano & Vocal Digital Sheet Music for "Perfect Strangers" by Deep Purple. Instrumental Solo Digital Sheet Music for "Perfect Strangers" by Deep Purple. Download and Print Perfect Strangers sheet music for Keyboard Transcription by Deep Purple from Sheet Music Direct. cash. Sklep Audiobooki i Ebooki Muzyka mp3 Pop&rock Perfect Strangers Perfect Strangers (Album mp3) Oceń produkt jako pierwszy Czas trwania: 00:54:32 Data premiery: 2019-07-12 Oferta : 50,99 zł 50,99 zł Produkt cyfrowy Opłać i pobierz Najczęściej kupowane razem Posłuchaj i kup Posłuchaj i kup Płyta 1 Tytuł utworu Wykonawca Czas trwania Cena 1. Knocking At Your Back Door Deep Purple 07:00 7,49 zł 2. Under The Gun Deep Purple 04:31 7,49 zł 3. Nobody's Home Deep Purple 03:55 7,49 zł 4. Mean Streak Deep Purple 04:16 5,99 zł 5. Perfect Strangers Deep Purple 05:23 7,49 zł 6. A Gypsy's Kiss Deep Purple 05:08 7,49 zł 7. Wasted Sunsets Deep Purple 03:54 7,49 zł 8. Hungry Daze Deep Purple 04:53 5,99 zł 9. Not Responsible Deep Purple 04:38 5,99 zł 10. Son Of Alerik Deep Purple 10:02 7,49 zł Dane szczegółowe Dane szczegółowe Tytuł: Perfect Strangers Wykonawca: Deep Purple Solista: Deep Purple Dystrybutor: Universal Gatunek: Rock Data premiery: 2019-07-12 Rok wydania: 1984 Liczba płyt: 1 Format: MP3 Indeks: 37739584 Recenzje Recenzje Zobacz także Inne tego wykonawcy Popularne w tej kategorii Klienci, których interesował ten produkt, oglądali też Podobne do ostatnio oglądanego Za co fani kochają Deep Purple? Najprościej powiedzieć, że za muzykę, bo ta jest przecież najważniejsza. Bez niej nie byłoby o czym mówić — muzykę Deep Purple cechują szlachetność, kompozytorski i wykonawczy kunszt, a także ponadczasowość — wystarczy sprawdzić, jakie reakcje wzbudzają na koncertach czterdziestokilkuletnie już dziś często szlagiery zespołu: "Smoke on the Water", "Speed King", "Black Night", "When a Blind Man Cries", "Strange Kind of Woman", "Highway Star" czy nieco młodsze "Perfect Strangers". Tyle że… No właśnie — Deep Purple nie jest zespołem, który odcina kupony od dawnej sławy. Co prawda płyty "Rapture of the Deep" (2005) i "Now What?!" (2013) dzieliła aż ośmioletnia przerwa — identyczna jak między dwiema ostatnimi płytami Metalliki — ale już najnowszy krążek, "Infinite", trafił na półki sklepowe znacznie szybciej. Co więcej, grupa nadal tworzy muzykę, która obchodzi fanów – dwa ostatnie krążki spotkały się z rewelacyjną wręcz reakcją z ich strony, a i krytycy nie kryli zadowolenia. Szczególną uwagę zwracali na świeżość, jaka bije z nowych utworów, a także ich kompozycyjną dojrzałość. Na "Infinite" zgrabnie sąsiadują ze sobą zarówno piosenki nawiązujące do klasycznych hardrockowych dokonań zespołu ("Time for Bedlam", "Hip Boots"), jak i zachwycające niemal barokową ornamentyką ballady ("The Suprising"). Nikt tu na szczęście nie udaje młodzieniaszków ani z nikim się nie ściga. Nie musi. Jeszcze dłuższe pożegnanie Płyta płytą, dla prawdziwego fana największym przeżyciem jest zawsze uczestnictwo w koncercie. Deep Purple tym razem wystąpią w Polsce dwukrotnie, 23 maja w łódzkiej Atlas Arenie i dzień później w katowickim Spodku. Trasa, choć promuje wspominany "Infinite", dwudziesty studyjny krążek w dyskografii zespołu, nazywa się "The Long Goodbye Tour". Ma być najdłuższą w blisko pięćdziesięcioletniej historii zespołu – czy, tak jak sugeruje nazwa, także ostatnią? — Jeszcze nie podjęliśmy takiej decyzji — mówi perkusista Ian Pace, z zespołem związany od samego początku, czyli od 1968 roku. – Zagramy sporo nowego materiału bez zaniedbywania staroci – dodaje, tłumacząc, że zdaje sobie sprawę, iż grupa z półwiecznym doświadczeniem nie może koncertować w taki sposób jak przed laty. — Staje się to coraz trudniejsze — przyznaje. — Nikt z nas nie chce się zatrzymywać — dodaje Roger Glover, basista Deep Purple od 1969 roku. – Ale organizm nie zawsze jest w stanie nadążyć za umysłem czy karierą. Zbliżamy się do momentu, w którym nie jestem sobie w stanie wyobrazić następnego albumu za kolejnych osiem lat. Następnego nie, ale kolejne dwa lub trzy? Dlaczego nie! Klasa, charyzma i emocje Wiek wiekiem, można się żegnać z fanami, mówić "do widzenia", jak kilka miesięcy temu Black Sabbath, lub zarzekać się, że nic nie jest pewne. Ale metryka, choć ważna, nadal jest tylko metryką – o tym, że Deep Purple to perfekcyjna koncertowa maszyna, mógł przekonać się każdy, kto w ostatnich latach widział ich na żywo. Choćby w łódzkiej Atlas Arenie, 25 października 2015 roku, notabene w dniu polskich wyborów parlamentarnych – na setlistę złożyły się zarówno piosenki z wyśmienitego "Now What?!", jak i kilka największych przebojów Purpli, w tym "Strange Kind of Woman", "Smoke on the Water", "Black Night" i "Hush", cover Joe’a Southa. Muzyczna maestria, jaka biła z każdego zagranego akordu, podparta scenicznym luzem, przełożyła się no sto minut wspaniałej uczty. — Zaraz-zaraz, a jak wypadł Ian Gillan? — jak zwykle pytali niektórzy. — Dlaczego nie śpiewa "Child in Time?" Bo głos już nie ten – dodawali, uznając najwyraźniej, że o wartości rockowego śpiewaka świadczy przede wszystkim umiejętność odtworzenia partii ze studia. Charyzma, klasa, łatwość nawiązania kontaktu z publicznością – to już nie ma znaczenia. Jasne, że wokalista nie potrafi osiągać już takich wysokich rejestrów jak kiedyś, nadal jednak śpiewa znakomicie, z charakterystycznym feelingem, z wielką głębią. W jego głosie czuć prawdę i piękne emocje. Zapis pewnej historii Które to już będą koncerty Deep Purple w Polsce? Policzmy, pierwszy miał miejsce 23 września 1991 roku w poznańskiej Hali Arena, a ostatni – 26 lipca ubiegłego roku na Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty. Zespół odwiedził nas siedemnastokrotnie, grając łącznie dwadzieścia jeden koncertów. Całkiem nieźle. Nieźle, a nawet bardzo dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że przez pierwsze dwie dekady swojej działalności polscy fani mogli słuchać granej na żywo muzyki grupy jedynie z płyt, w tym słynnej "Made in Japan" z 1973 roku, uznanej przez magazyn "Rolling Stone" za szósty najlepszy koncertowy album wszech czasów. — Nigdy nie słuchałem "Made in Japan" — przyznaje Gillan. — Ciągle mam ten album w folii, analog również leży nierozpakowany. Wolę patrzeć w przyszłość, myśleć o kolejnych koncertach. Dla mnie koncert to zapis pewnej historii. Gdy się kończy, już do niej nie wracam. Pavarotti miał gorzej Purple tych koncertowych albumów mają na koncie blisko sześćdziesiąt, nie licząc setek bootlegów, czyli wydawnictw fanowskich, nieoficjalnych. Niewiele jest zespołów, które generują aż tak fanatyczne zainteresowanie. Z czego ono wynika? Oddajmy jeszcze głos Gillanowi. — Koncerty będą się na pewno od siebie różnić — zapewnia wokalista, mówiąc o dwóch polskich etapach trasy. — Rzadko gramy dany utwór tak samo. Uwielbiamy na scenie improwizację, zabawę, która często przeradza się w coś unikalnego. Zapytany, o czym myśli, kiedy po raz trzytysięczny wychodzi i śpiewa na żywo "Smoke on the Water" czy "Highway Star", zapewnia, że nie czuje żadnego znużenia. — Koncentruję się na tym, by te i inne utwory jak najlepiej wykonać. Pamiętam wspólny obiad z Luciano Pavarottim. Wyznał wtedy, że bardzo mi zazdrości i chciałby się ze mną choćby na chwilę zamienić miejscami. Spytałem: "Dlaczego?". Opowiedział: – Słyszałem wiele zaśpiewanych przez ciebie wersji "Smoke on the Water" i za każdym razem brzmiałeś inaczej. Gdy miałeś ochotę czy zachciankę, zmieniałeś, co chciałeś. Mnie by za coś takiego, jakiekolwiek odstępstwo od kanonu w arii, ukrzyżowano. Jak wobec takich słów miałbym się nudzić? Kiedy Ritchie obwieszcza Może jest to kurtuazja, a może jednak nie, ale muzycy Deep Purple zapewniają, że Polska jest jednym z ich ulubionych miejsc do grania. — Bez względu na to, czy gramy w hali czy na stadionie, zawsze jest to wielkie przeżycie — zapewnia Roger Glover, wspominając jedną z pierwszych wizyt zespołu w naszym kraju, 31 października 1993 roku w Zabrzu, podczas trasy "The Battle Rages On". — To było coś specjalnego. Dzień wcześniej Ritchie Blackmore obwieścił nam, że zamierza odjeść, byliśmy więc mocno podłamani. Paradoksalnie, Polacy przyjęli nas tak cudownie, że mimo świadomości zbliżających się problemów odzyskaliśmy nadzieję, że jego decyzja nie oznacza końca zespołu. Nigdy tego uczucia nie zapomnimy. Ale na każdą wizytę w Polsce czekamy z wielką radością, bo każda przypomina nam, że to, co robimy, warte jest każdego poświęcenia. Lata bez żenady Deep Purple to jeden z najbardziej długowiecznych zespołów w historii rocka — z tych do dziś grających starsi są tylko Golden Earring, powstali w 1961 roku, podobnie jak The Beach Boys, poza tym The Rolling Stones (1962), i The Moody Blues (1966). Licząc łącznie, panowie skończą w 2017 roku 340 lat. I co z tego wynika? Nic. Absolutnie nic. Charles Aznavour niedługo będzie miał na karku 93 wiosny, Tony Bennett ma 90, podobnie jak Harry Belafonte. Przykłady wielkich długowiecznych można by mnożyć. Ktoś wybiera się 14 października do Łodzi na koncert Ennio Morricone? Maestro będzie miał wtedy 89 lat. — Będę na scenie do momentu, w którym moja forma nie będzie źle wpływać na jakość tego, co robię – zapewnia 71-letni Ian Gillan, którego po raz pierwszy w Deep Purple usłyszeliśmy w 1969 roku, na nagranej na żywo symfoniczno-rockowej płycie "Concerto for Group and Orchestra". — Nie chciałbym nikogo żenować. A nawet jeśli przestanę koncertować, nadal będę mógł tworzyć i nagrywać. Czy da się to przeliczyć na konkretne lata? Nie sądzę. Soul, funky i klasyka O sile zespołu świadczy też między innymi to, że przez prawie pół wieku swojego istnienia — z przerwą w latach 1976-1984 — nie zatracił swojej tożsamości. I to pomimo licznych przez lata zmian personalnych, za sprawą których składy Deep Purple z lat 1968-1976 są określane "Mark I", "Mark II", "Mark III" "Mark IV". Dziś skład jest o wiele bardziej stabilny. W 1994 roku obrażonego Blackmore’a zastapił Steve Morse, gitarzysta grup Dixie Dregs i Kansas, a w 2002 roku do składu dołączył klawiszowiec Don Airey, jak najbardziej pobłogosławiony przez Jona Lorda. Fani mają swoje mniej lub bardziej lubiane okresy, ale nie mają problemu z żadnym z nich. Jasne, że zdarzały się płyty słabsze, jak "Who Do We Think We Are" (1973), "The House of Blue Light" (1987), "Slaves and Masters" (1990), "Abandon" (1998) i "Bananas" (2003) – daleko im było do arcydzieł w rodzaju "Deep Purple in Rock" (1970), "Machine Head" (1972), "Burn" (1974) czy "Perfect Strangers" (1984). Zdarzały się też płyty, które odbiegały od hardrockowych wzorców, ale nawet "Come Taste the Band" (1975), z wpływami soulu i funky, no i gitarą Tommy’ego Bolina, który zastąpił Ritchiego Blackmore’a, brzmi jak Deep Purple. W Deep Purple zawsze było coś z muzyki klasycznej – w przeciwieństwie do bardziej osadzonych w bluesie Led Zeppelin oraz Black Sabbath, który był jednocześnie zdecydowanie najbardziej metalowy z wielkiej trójki hard rocka. Szybkość i ekspresja Twórczość zespołu należy do kanonu ciężkiego rocka i do dziś inspiruje fanów na wszystkich kontynentach. Najbardziej kultowy, nie ma się co obrażać na to słowo, w twórczości Deep Purple jest riff ze "Smoke on the Water" — obok "Enter Sandman" Metalliki jest dziś chyba najczęściej granym przez początkujących adeptów gitary elektrycznej motywem muzycznym. Ale wielkości grupy nie można mierzyć wyłącznie sukcesem tego, czy innych niesamowicie chwytliwych szlagierów. Niewątpliwie nie byłoby największych sukcesów Deep Purple bez charakterystycznego brzmienia Ritchiego Blackmore’a – na początku lat siedemdziesiątych muzyk był jednym z najważniejszych pionierów współczesnego brzmienia gitary rockowej. Wpłynął na całe rzesze rockowych, hardrockowych i heavymetalowych gitarzystów, zafascynowanych jego szybkością, klasycznymi skalami i melodyjnymi solówkami, które do dziś są przedmiotem analiz i studiów jego dziesiątek tysięcy grających wielbicieli. Muzyk doczekał się też wielu naśladowców – co ciekawe, jednym z nich wcale nie jest Steve Morse. Świetnie wpisał się w brzmienie Deep Purple, ale gra zupełnie inaczej, choć klasyki zespołu wykonuje z szacunkiem dla oryginalnych partii Blackmore’a. Dżentelmeni na wyżynach Dopiero w kwietniu ubiegłego roku zespół został wprowadzony do Rock’n’Roll Hall of Fame. Nigdy nie jest za późno, ale niesmak przez lata był zauważalny. Obecny na uroczystości perkusista Metalliki Lars Ulrich, jeden z największych fanów Deep Purple, podkreślał, że zespół wyniósł muzykę na nieznane i niewidziane wcześniej wyżyny. — Pracowali bardzo ciężko, wciąż byli w trasie, wydawali płyty niemal co rok, czasami nawet dwie. Mieli w poważaniu image i krytyczne opinie innych. W złotym wieku rockandrollowej rozpusty, seksu i narkotyków, pozostali dżentelmenami, skupiali uwagę przede wszystkim swoją muzykę. Potrafili grać i improwizować. Potrafili i potrafią — dwa koncerty Deep Purple z rzędu, mimo podobnego zestawu utworów, potrafią się mocno od siebie różnić, także długością. Proces prawdziwie magiczny Deep Purple osiągnęli wszystko, o czym rockowa grupa mogłaby marzyć, choć nie zdobyli nigdy Nagrody Grammy. Wiele było w ich historii fochów i docinków — Gillan i Blackmore do dziś nie mogą się ze sobą porozumieć — podbili za to serca fanów w każdym wieku, nagrali mnóstwo płyt, które na zawsze będą stanowić klasykę rocka, mają w dorobku mnóstwo nieśmiertelnych utworów. To jeden z tych zespołów, do których zawsze będzie się chciało wracać. — Jednym z pięknych aspektów pracy z tym Deep Purple jest to, że utwory się po prostu pojawiają — mówi Roger Glover. — Wystarczy jeden riff, który wszyscy podłapią, a nagle wokół niego rodzi się wypełniona pomysłami piosenka. To jest niemal magiczny proces. Nawet jeśli czasem towarzyszą mu także ból i frustracja. Jednak uczucia, jakie towarzyszy uznaniu utworu za gotowy, nie da się porównać z niczym. Tak jak i uczucia towarzyszącego spotkaniu z zespołem na żywo. Oby przez wiele jeszcze długich lat. Gatunek: hard rock Data premiery: Wydawca: Polydor Pochodzenie: Wielka Brytania Utwory: 1. Knocking at Your Back Door 2. Under the Gun 3. Nobody's Home 4. Mean Streak 5. Perfect Strangers 6. A Gypsy's Kiss 7. Wasted Sunsets 8. Hungry Daze 9. Not Responsible 10. Son of Alerik (bonus) Skład: Ian Gillan – wokal Ritchie Blackmore – gitara Jon Lord – instrumenty klawiszowe Roger Glover – gitara basowa Ian Paice – perkusja Ciekawostki Pierwotnie płyta miała nazywać się „The Sound of Music”. Ian Gillan o tytule „Perfect Strangers”: — To tytuł, który wiele wyjaśnia. Przez ostatnich jedenaście lat byliśmy dla siebie obcymi ludźmi, nie spotykaliśmy się w komplecie. Myślę, że wpadliśmy w pułapkę, w której nie byliśmy sobą. Żyliśmy tak długo w izolacji od siebie, że to odrodzone Deep Purple traktowaliśmy jak zupełnie nową grupę. „Perfect Strangers” jest pierwszą płytą po reaktywacji Deep Purple w klasycznym składzie (tzw. Mark II). W związku z tym przed premierą albumu pojawiło się wiele oskarżeń o to, że członkowie zespołu zeszli się wyłącznie dla pieniędzy. Ian Gillan: — To wierutne bzdury. Każdy z nas jest znakomicie sytuowany pod względem finansowym. Niczego nam nie brakuje i stać nas na wiele. O ponownym zejściu zadecydowały tylko i wyłącznie względy muzyczne. Tym zaś, którzy w nasze możliwości już zwątpili radzę, by kupili sobie „Perfect Strangers” i uważnie posłuchali. Może zrozumieją w jak błędnym tkwią przekonaniu. Recenzje Deep Purple znowu razem w swoim najsilniejszym składzie! W gruncie rzeczy było to do przewidzenia, choć trudno ustalić motywy tego kroku. Realiści, a wśród nich m. in. gitarzysta Francis Rossi ze Status Quo, twierdzą, że tych pięciu facetów, którzy jak powszechnie wiadomo nie mogło na siebie nawet patrzeć, zeszło się ponownie tylko dla pieniędzy. Z drugiej strony np. Gillan, Glover, Blackmore, Lord i Paice bynajmniej nigdy nie klepali biedy. Więc co skłoniło ich do reaktywowania Deep Purple – chęć dopisania kilku zer na kontach bankowych czy pokusa wskrzeszenia hard rockowej legendy dla dobra tej muzyki? Nie wiem, aczkolwiek zainteresowani muzycy zdecydowanie opowiadają się za tą drugą wersją. Dość spekulacji, czas zająć się muzyką. Jaka jest? Ano bardzo, bardzo w stylu Deep Purple. To fakt, że lan Palce ma już niebezpiecznie wysokie czoło, a Ian Gillan nie poraża jut głosem jak w pamiętnym, koncertowym „Child In Time”, ale Deep Purple to nadal maszyna produkująca niezły hard rock. Takie kawałki jak ostry „Nobody’s Home”, przypominający „Highway Star” temat „A Gypsy's Kiss” czy spokojny „Wasted Sunsets” mają szansę zostać nowymi klasykami z repertuaru Deep Purple. Ritchie Blackmore, kompozytor wszystkich utworów, demonstruje na płycie „Pertect Strangers” stary, gitarowy kunszt oparty na dobrym smaku, a nie trickach i oszałamiającej szybkości. Podobnie Jon Lord, niepowtarzalny hard rockowy organista o zdecydowanie klasycznym zacięciu (Blackmore’a też momentami ciągnie w tę stronę), który swoim graniem buduje klimat zarezerwowany tylko dla brzmienia Deep Purple. Gillan, choć nigdy nie trawiłem nagrań żadnej jego grupy i miałem obawy, czy nie postradał on zmysłów wstępując do Black Sabbath, tu, w Deep Purple znowu jest na swoim miejscu i słucha się go w nowych nagraniach z przyjemnością. Producentem tej płyty jest, oczywiście, basista Roger Glover, który w swojej pracy pozostał wierny hard rockowym wymogom bawiąc się jedynie technika w intro do „Nobody's Home” (mini „1084” Van Halen) i w autobiograficznym, zespołowym wyznaniu „Hungry Daze”. Zaś perkusista Ian Paice zwyczajnie odegrał swoje i zrobił to dobrze. Kiedy zastanawiałem się, jak podsumować ten krążek, wpadł mi w ręce wywiad z Blackmore’em, który stwierdził, że „Perfect Strangers” to płyta, jaką Deep Purple powinien nagrać w 1974 r., gdyby nie pamiętny rozłam. I tak rzeczywiście brzmi ta muzyka. Album ten nie zrobi większego wrażenia na wielbicielach thrash metalu á la Metallica czy fanach Iron Maiden. „Perfect Strangers” to nieco staromodny longplay będący ukłonem w stronę prawdziwych hard rockowców. I choć powrót Deep Purple jest bardziej udany od powrotu doktora Indiany Jonesa w „Indiana Jones and the Temple of Doom”, to mam jeszcze w uszach słowa Rossa Halfina z Kerrang, który po trasie w RFN powiedział mi „Nie z tego nie będzie. Ritchie Blackmore nie rozmawia z resztą zespołu i śpi w innym hotelu”. A więc tylko dla pieniędzy... Romek Rogowiecki, Non Stop nr 1/1985 - - - Ta nowa płyta starego zespołu była formą powrotu na najwyższym poziomie. W tym czasie kiedy w muzyce królowali speedowcy, thrashowcy i inni metalowcy, weterani z Deep Purple wydali klasyczny hard-rockowy album pokazujący najlepiej, czym ta muzyka różni się od innych ciężkich gatunków rocka. Już pierwsze takty fenomenalnego numeru „Knocking At Your Back Door” uświadamiają, że pomimo upływu lat i zmieniających się mód, hard rock może wywoływać emocje i dreszcze. Kolejne utwory, „Under The Gun” i „Nobody’s Home”, przynoszą tak charakterystyczne dla lat 70. riffy Blackmore’a, aranżację i wykonanie. Wszystko to jednak tylko stanowi nieśmiały wstęp dla utworu tytułowego. Czy możesz przypomnieć sobie moje imię? Jestem echem twojej przeszłości — rozpoczyna w nim Ian Gillan i już po kilkunastu sekundach wiemy, że mamy do czynienia z hard rockowym hymnem lat 80. „Perfect Strangers” to utwór, który śmiało można porównać z największymi megahitami Purple. Pamiętam, że gdy w tydzień po oficjalnym wydaniu, płyta trafiła na talerz mojego gramofonu i usłyszałem wspaniałe, orientalizujące solo Ritchiego, pomyślałem – warto było czekać tyle lat, choćby tylko dla tego utworu. Na szczęście cala płyta pełna jest dobrych numerów i potwierdza, że muzycy nadal mają świetne pomysły i potrafią grać. Kiedy trzeba szybko (wirtuozerskie „A Gypsy’s Kiss”), kiedy trzeba pięknie („Wasted Sunsets”). Trudno doprawdy wyobrazić sobie powrót w lepszym stylu. Dariusz Łanocha, „Królowie purpurowego świata”, Rock-Serwis 1993 Cytaty: Dariusz Łanocha, „Królowie purpurowego świata”, Rock-Serwis 1993

deep purple perfect strangers recenzja